nisza_E - 2014-08-30 20:32:15

Z rozmów, blogów i przeglądania tego forum nasuwa mi się pewne pytanie.

Ktoś kiedyś powiedział, że tak długo Pan jest Panem, jak suka mu na to pozwala. Tak długo jak uległa mówi "tak", tak daleko sięga władza Domina.

Czy zatem rzeczywiście władza należy do osoby Dominującej? Czy może to kwestia rozróżnienia na "prawdziwych" i "udawanych"? "Prawdziwy" ma władzę, a "udawanemu" jedynie wydaje się, że o czymkolwiek decyduje? Jaka jest wasza opinia?

Wiem, że terminy "prawdziwy" i "udawany" nie są tutaj odpowiednie, ale niestety z braku substytutu musiałam przy tym pozostać.

alamajka - 2014-08-30 21:29:14

Wiadomo, że relacja D/u jest świadomą zgodą na to, by obie strony pełniły swoją rolę (nie odgrywaniem tych ról, chociaż i takie układy bywają, w których jest to podział na role, w które się wchodzi tylko jak w teatrze). Skoro uległa świadomie decyduje się na przekazanie władzy Dominującemu, to... to poniekąd jego władza sięga tak daleko, jak daleko jest w stanie posunąć się uległa, jak bardzo jest w stanie oddać siebie pod rządy drugiej osoby.
Pan bez suki nie ma władzy klimatycznej, bo nad kim? I zakres tejże władzy jest wypadkową jej przyzwolenia, wspólnych ustaleń i potrzeb.
U nas teoretycznie nie istnieje słowo "nie" z mojej strony. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Ono nie istnieje, bo tak chcę, bo się w tym spełniam, bo z tym mi dobrze. To moje "chcenie" powoduje, że nie ma "nie".

PS. Stosuję uległa i Dominujący z przyzwyczajenia. Oczywiście dotyczy to też relacji w każdym innym układzie płci.

Havoc - 2014-09-01 10:18:16

Piszecie o sytuacjach modelowych. Jednak życie nie jest słodkie. Znam związki, w których osoba dominująca przejmuje całą władzę, zaś uległa podporządkowuje się całkowicie. Ma to miejsce szczególnie w przypadku osób o silnie zaznaczonych preferencjach, a więc uległych, a nie ulegających, o słabszej konstrukcji psychicznej i/lub na tak zwanym "zakręcie życiowym". Taka osoba poddaje się władzy osoby dominującej bezkrytycznie i bezwarunkowo.
Przykładów tego typu związków można szukać również poza BDSM - nie brak par czy małżeństw, w których jedna strona żyje całkowicie kontrolowana przez drugą. To w większości "toksyczne związki", ale zdarzają się też takie, w których oboje są szczęśliwi.

alamajka - 2014-09-02 17:40:27

Havoc, ja się z Tobą zgadzam, że sa pary, gdzie przekazanie władzy jest całkowite (pomijam w tych rozważaniach "toksyczne" przykłady, bo wydaje mi się, że nie omawiamy patologii). Ale wynika ono właśnie z przekazania, dania, ofiarowania, w więc świadomego aktu ze strony uległej osoby. To ono podjęła decyzję i to nadal ona niejako włada władzą ;) Motam... Ale chodzi mi o to, że jeżeli jest się zdrowym psychicznie, to tę władzę można w każdej chwili odebrać. To uległa strona daje królowi berło i koronę, ale to też ona w każdej chwili może mu je wytrącić z dłoni i głowy albo dać komuś innemu.
Zmierziło mnie też zestawienie w tym kontekście (zakresu władzy) nazw "uległa"/"ulegająca". Można był uległą pomimo pozostawienia obszarów, do których władza Pana nie sięga (u mnie są to np. moje dzieci, decyzje zawodowe i relacje rodzinne). Dla mnie różnica między tymi dwoma terminami przebiega raczej w wymiarze i charakterze pełnionej roli. Ulegająca jest nią tylko okresowo, w określonych sytuacjach i najczęściej tylko w obszarze seksualnym. Uległa jest zwyczajnie uległa :) Nie tylko za zamkniętymi drzwiami alkowy, ale zawsze w kontakcie ze swoim Panem, ba- bez kontaktu z nim również. Czuje swoją uległość względem tej osoby zawsze. I nawet jeśli podejmuje decyzje samodzielnie, to zawsze ze świadomością tego, kim jest.

malenstwo - 2014-09-02 23:09:40

Zgodzę się z Alamajką. Ja w kazdym razie tak czuję, że "dałam" mojemu Panu władzę w pakiecie z moją uległością. I to dla mnie bardzo dużo, tak psychicznie dużo. Mój Pan chyba tez czuje w ten sposób (az się Go zapytam zeby mieć pewność), bo czesto na moje zarzuty typu: "nie masz serca" lub inne takie, odpowiada ze śmiechem: takiego mnie "stworzyłaś" i takiego masz :D
Władza jaką ma dominujacy, to wg mnie bardzo kosztowny prezent od uległej, z którym należy się odpowiednio obchodzić, bo mozna go zepsuc.

alamajka - 2014-09-03 13:58:51

Cieszę się, że ktoś się ze mną zgadza :D
Ja też dzisiaj pytałam Pana o jego odczucia. I czego się dowiedziałam? "Bez ciebie nie jestem Panem".
Fajnie, nie? ;)

malenstwo - 2014-09-03 15:30:22

Słodko, że hej :D

alamajka - 2014-09-03 16:07:01

malenstwo napisał:

Słodko, że hej :D

Śmialiśmy się, że brakuje tylko białych gołąbków i serduszek ;)

Wyszło słodko i romantycznie, ale Pan rozwinął to w kierunku takim, jak i ja to pojmuję: nie ma władzy, jeśli się jej nie dostanie (albo nie weźmie). Przy dobrowolnym i zdrowym układzie opcja pierwsza.

Odniósł się również do "udawany" vs "prawdziwy" w tym kontekście, chociaż niechętnie, bo Jego zdaniem to bez sensu ;)
"Prawdziwy" wie jakie są fakty (i nie ma z tym problemu), "udawanemu" wydaje się, że jest inaczej albo frustruje go fakt, że jest jak jest.

Havoc - 2014-09-04 08:54:41

Nie każda osoba ulegająca jest też uległa, vide switch'e. ;)
Również to, że uległa "...podjęła decyzję i to nadal ona niejako włada władzą..." nie jest uniwersalną prawdą.
Wiem, że piszecie o sobie i swoim podejściu do tematu uległości - chwała Wam za to. Ale takie generalizowanie jest równie prawdziwe jak: "każda uległa to puszczalska suka" czy "dominujący to sadyści". Spłaszcza temat i prowadzi donikąd.
Wiele osób uległych wcale nie chce władzy, jeśli już to raczej poczucia własności czy/i przeniesienia ciężaru decyzji na kogoś innego. Uległość może być bezgraniczna, może być warunkowa lub negocjowalna. To kwestia relacji i osobowości partnerów.

malenstwo - 2014-09-04 11:05:06

Havoc napisał:

Wiele osób uległych wcale nie chce władzy, jeśli już to raczej poczucia własności czy/i przeniesienia ciężaru decyzji na kogoś innego. .

Och!! Ja wcale nie chcę władzy, jakbym ją chciała, to bym ją miała. Zawsze mam czego chcę- jestem pod tym względem okropnie konsekwentna. Ja ten watek rozpatruję bardziej w myśl, tego, że to osoba uległa decyduje o tym kogo sobie obierze na Pana i czy i jak długo pozwoli Mu nim być.  I bardzo lubie być własnością i czuć to ze nią jestem, co nie zmienia faktu, że to ja podjęłam decyzję o tym kim bedę dla mojego męża.

Havoc napisał:

Uległość może być bezgraniczna, może być warunkowa lub negocjowalna. To kwestia relacji i osobowości partnerów

Z tym zdaniem całkowicie się zgadzam :)

Ale poruszyłeś w swojej wypowiedzi coś, co mnie zawsze nurtuje Wiele osób uległych (...) chce(..)  przeniesienia ciężaru decyzji na kogoś innego - troche sparafrazowałam, ale myslę, że sensu nie zgubiłam
I własnie, to jest coś czego nie jestem w stanie pojąć moim małym rozumkiem. Nie wiem, czy jestem taka tępa, czy po prostu tak bardzo mam zamkniety umysł. Nie raz się nad tym zastanawiałam i w żaden sposob nie jestem w stanie pojąć jak bedąc w pełni sił psychicznych, można chcieć żeby ktoś podjmował za nas decyzję i brał ich cięzar na siebie.
Oświeci mnie ktoś? Please :) nawet ładnie proszę, bo drażni mnie to, że nie jestem w stanie czegoś pojąc :/

alamajka - 2014-09-04 11:06:45

Havoc, ale to wszystko, co napisałeś nadal sprowadza się do jednego: to strona uległa przekazuje, bądź nie (pomijając patologiczne sytuacje). Nawet przy bezgranicznej uległości uległa (pomijając nadal patologię) świadomie w to wchodzi (i wychodzi).

Swiotchów jakoś nie brała pod uwagę w tych rozważaniach, bo dla mnie to lekko odrębna kategoria ;) ale przy całej mojej otwartości jestem w stanie wyobrazić sobie opcję, przy której switch realizuje obie swoje strony i nadal jest uległy, nie ulegający :P Ale to tak zupełnie na marginesie tych rozważań, bo o władzy miała być mowa.

W moim odczuciu (jako strony uleglej, która przerabiała i opcję warunkową i negocjowalną, i ulegającą, i teraz bezwarunkową i bez negocjacji oraz formy nienazwane ;) )- dopóki mam sprawny umysł, a nikt nie pokusił się o czyny prawe zabronione- to ja podejmowałam decyzję pierwotną o wejściu, przekazaniu i warunkach tegoż. Bo to moja wolna wolna sprawia, że ten konkretny człowiek może wobec mnie zachowywać się tak, a nie inaczej. To MOJA decyzja, chęci, natura, potrzeby pozwoliły temu konkretnemu człowiekowi na to, co robi.

Havoc - 2014-09-04 12:06:53

W swych wypowiedziach tak odwołujecie się do romantycznej wersji uległości: wybory, decyzje, zgoda lub nie i tym podobne dylematy. Jest jeszcze ta brutalna jak życie: osoba o słabym charakterze spotyka na swej drodze osobę silnie dominującą, która ją sobie po prostu bierze. Jak ładny przedmiot znaleziony przy drodze. Bez pytania decyduje za nią że jest jej i na jakich zasadach.

Nie ma tu mowy o wyborze czy zgodzie - jest natomiast dopełnienie słabości i siły.

Nie teoretyzuję, znam z pierwszej ręki kilka takich przykładów.

malenstwo - 2014-09-04 13:22:32

Tylko, to co tu opisałeś, to dla mnie rodzaj patologii. Jakiejś ułomności psychicznej i to nie po stronie "tej słabszej" osoby, ale właśnie po stronie tej dominującej. Takie moje prywatne zdanie.

nisza_E - 2014-09-04 15:18:21

To ja dodam jeszcze do tej kolekcji pytanie:

Co to znaczy w takim razie "zdominować kogoś"

Havoc - 2014-09-04 15:50:44

malenstwo - niekoniecznie zaraz "patologia". Powiedziałbym raczej: dopasowanie potrzeb i predyspozycji u całkiem poza tym normalnych ludzi.

malenstwo - 2014-09-04 17:16:54

Havoc, w takim razie przyznaję się bez bicia ;) że po prostu nie dorosłam do takiego spojrzenia. Albo to kwestia mojej ignorancji bądź ograniczonego postrzegania :)

alamajka - 2014-09-04 19:55:49

Havoc, Ty w takim patrzeniu widzisz romantyzm- ja zdrowy układ z dwiema zdrowymi psychicznie jednostkami.
To o czym piszesz to przypadek dla przynajmniej psychologa. Jeśli ktoś wyczuwa ułomność psychiczną drugiej strony i wykorzystuje ten fakt do własnych celów, to nie jest normalne i zdrowe i ja w tych naszym rozważaniach takie przypadki zwyczajnie pominęłam. Bo niespecjalnie interesuje mnie, co się dzieje w układach, które budowane są na ułomnościach którejś ze stron. Takie przypadki są i w wanilii i nie na ich podstawie definiuje się patriarchat ;)

Niszo, "zdominować kogoś" może mieć MOIM ZDANIEM różne znaczenie. Baaardzo różne ;)

nisza_E - 2014-09-04 20:26:20

Chodziło mi o to znaczenie klimatyczne. No bo skoro mówimy o dominacji i uległości, a "uleganie" jest raczej zdefiniowane, to co znaczy kogoś zdominować, skoro to uległa oddaje całą władzę Panu, to na czym to "dominowanie" polega?

Havoc - 2014-09-05 09:24:09

Nie "dominowanie" tylko "dominacja". Różnica jest mniej więcej jak między "kochaniem się" a "miłością". :)
Jedne to czynność a drugie stan.

Przypadek dla psychologa? Nie demonizujny. :)
Czy naprawdę nie widzisz różnicy między zgodą na coś, a dokonywaniem wyborów? ;)

Patriarchat czy matriarchat, to już kwestia indywidualnych preferencji. O ile jednak dominację można nazwać związkiem partnerskim, to relacje w takim układzie wcale nie muszą rozkładać się na zasadzie 50% do 50% by dawać satysfakcję obojgu.

alamajka - 2014-09-05 22:51:25

Prowadzimy tutaj wywody ontologiczne, a z Havokiem mijam się w semantyce ;) on w ogóle lubi semiotycznie się zabawić chyba ;)

Chodziło mi o to, że jesli jednostka jest słaba, zależna w swej naturze, bluszczowato-mimozowata i musi mieć "podpórkę", a ktoś sobie za tę podpórkę z radością robi, to mnie ten stan nie interesuje ;) Bluszczowato-mimozowate jednostki, które bez 'podpórki" złamią sie i uschną w MOIM spojrzeniu są nieprzystosowane do życia i jako odniesienie do dyskusji o czymkolwiek (oprócz nieprzystosowania) się nie nadają. Patriarchat wtraciłam w zupełnie innym znaczeniu- jeśli definiujemy taki typ społeczeństwa, to przez pryzmat kultury, tradycji, religii itd., a nie tych nieprzystosowanych jednostek. Są one marginesem (podkreślającym i patriarchat, bo się w niego wpiszą i klimat, jesli o klimacie mowa, bo słabość słabej strony skazuje ją na taka rolę) {masło maślane robię świadomie}.

PS. Zgoda na coś, jest jednym z wyborów, jakich można dokonać ;)

Nisza, dominacja to przewaga. Mnie wystarcza to jedno słowo. Definicja idem per idem dla mnie wyczerpująca ;)

Havoc - 2014-09-10 09:06:24

Ładne i celne: "bluszczowato-mimozowata". :)

nisza_E - 2014-09-22 11:45:29

Ale co to znaczy przewaga - dominujący charakter osoby na co dzień nie powoduje, że padamy przed taką osobą na kolana lub jesteśmy gotowi zrobić dla niej wszystko. Przewaga charakteru moim zdaniem jest czymś innym niż przewaga (dominacja) w przypadku klimatu.

I zgadzam się z Havokiem, że jedno to czynność a drugie stan, ale mnie właśnie interesuję czym jest ta czynność.

Byłam z facetem, któremu "oddałam" władzę nad sobą. Tylko co z tego, skoro w jego rękach była zupełnie bezużyteczna. Miał władzę. Przewaga była. Ale zupełnie mnie nie "dominował".

W przypadku mojego męża było zupełnie inaczej. Tak naprawdę w momencie "przekazania władzy" On już od dłuższego czasu ją nade mną miał. To była tylko formalność z mojej strony. Ciężko o mnie powiedzieć, że jestem uległa z charakteru - zanim to "przekazanie władzy" nastąpiło stoczyliśmy długą, długą bitwę o to, kto będzie nosił spodnie i kto kim będzie dyrygował. Ale całe działanie w tej walce było po Jego stronie - po mojej stronie była tylko reakcja na Jego działania.

Dlatego też zastanawiam się - jeżeli facet tę władzę "otrzymuje" z rąk uległej gdzie jest "zdominowanie". Ona oddała mu władzę, on ją wykorzystuje, ona jest mu posłuszna bo chce, on to przyjmuje bo ona chce - to gdzie ta przewaga? Przewagę ma tylko taką, że z jakiegoś powodu (bliżej nie określonego) ona oddała mu władze.

W moim wypadku, Pan sobie tę władzę "wywalczył". Tutaj dla mnie jest czynność o którą pytałam. W drugim przypadku jakby tej czynności nie widzę. Widzę tylko czynności ze strony osoby uległej: ja mu uległam, ja dałam mu władzę, ja pozwoliłam, ja się zgodziłam. A nie widzę tej czynności ze strony dominującej.

alamajka - 2014-09-22 18:02:13

Niszo, można mieć bardzo różne podejście i różnie to postrzegać.
Przekazuję świadomie, ale nie pierwszej lepszej osobie. Po cholerę dawać władzę komuś, kto nic z nią nie zrobi?
Po to jest najpierw okres "macania się", poznawania, godzin rozmów, wieczorów przegadanych, żeby sprawdzić, czy jest komu dać.
A walczyć? O co? Po co? ;) Skoro znam swoja naturę i preferencje,  a po drugiej stronie siedzi ktoś godny tej swojej strony, to o co walczyć? Sprawdziłam raz, co będzie, jeśli stanę okoniem, czy będzie odpowiednia reakcja i mi wystarczyło. Nie muszę ścierać się dla zasady. Polemiki i dysputy, ba zacięte boje i walki na słowa mogę toczyć w każdym innym miejscu z każdą inną osobą. Tupanie nóżką przerabiałam w przedszkolu i uznaję za okres zamknięty ;)
Bunt dla buntu odhaczyłam w okresie dojrzewania ;)

Mnie nie interesuje czynność, a stan właśnie ;)
Oszem, w początkowej fazie stan osiągany jest narzędziami-czynnościami, ale dla mnie to nie jest ta walka, o której wspominasz w swoim przypadku. To raczej specyficzny ton głosu, polecenia, których nie oleję, kary, które jako kary odczytam, zawstydzenie, które normalnie jest u mnie cholernie ciężko wywołać, początkowo lęk, który był przed każdym spotkaniem, stanowczość decyzji, krytyczna ocena pewnych sytuacji.

nisza_E - 2014-09-23 10:57:53

Ale ja właśnie o tym cały czas mówię. To, że zdecydowałaś się oddać władze nie było spowodowane kaprysem, prawda? Nie popatrzyłaś i nie powiedziałaś: "aaa ręce ma, nogi ma, siłę w łapie chyba też to może być". W jakiś sposób zyskał nad Tobą władzę jeszcze zanim zdecydowałaś się mu ją przekazać. My o nią walczyliśmy. Nie wiem czy nazwałabym to buntem, bo to nie do końca o to chodziło, ale co ja tam wiem :) U was wyklarowało się to w inny sposób - podejrzewam że u każdego jednego przebieg jest zupełnie inny. Walka była u nas, bo ja jestem jaka jestem. U innych mogło w ogóle dominowania nie być, bo panna się zgodziła od razu na wszystko, "Pan" się nawet specjalnie nie musiał postarać.

Tyle tylko że moje pytanie właśnie tego momentu zdobywania władzy dotyczyło.

Według mnie, aczkolwiek to tylko takie luźne przemyślenia, bardzo niewiele uległych rzeczywiście decyduje samodzielnie o tym, czy ten konkretny facet zostanie jej Panem czy nie  i od bardzo niewielu ta władza rzeczywiście jest "darem". Proces "dominowania" przebiega właśnie w tych godzinach rozmów, poznawania się, "macania", kiedy o władzy "z mocą prawną" nie ma jeszcze mowy. A "przekazanie" jest tylko i wyłącznie kropką nad "i", które jednak postawił Domin.

alamajka - 2014-09-23 12:52:01

nie wiem czy dobrze Cię zrozumiałam: w jednym akapicie piszesz o tym, że niewiele uległych świadomie przekazuje władzę, a dominację nabytą podczas rozmów poznawczych obstawiasz cudzysłowem (czyli odbierasz mu rangę). Odczytałam to w ten sposób: zdecydowanie o tym, że to właśnie TEN człowiek podczas rozmów "pokojowych", jest "oszukanym" ofiarowaniem władzy nad sobą.

To ja z mojego punktu widzenia opowiem Ci o tym procesie. Pojawiłam się na pewnym portalu zupełnie świadomie w celu znalezienia KOGOŚ. Były wstępne selekcje i odrzucanie potencjalnych kandydatów po samych profilach i po wymianie dwóch wiadomości. Potem były pierwsze wieczorne rozmowy z kimś pierwszym. Fajny facet w sumie. Nie poczułam tego czegoś niezidentyfikowanego. Potem drugi, trzeci, czwarty. Z kimś inaczej rozumieliśmy taką relację, ktoś inny oczekiwał czegoś, czego ode mnie nie można dostać, ktoś po wysłaniu zdjęć nie przeszedł selekcji. Powody różne.
Po dłuższym czasie pojawił się KTOŚ, kto miał takie same oczekiwania, podobne podejście, odrzucał identyczne praktyki. Do tego fizycznie mi się spodobał, spełniał pewne podstawowe kryteria, ale teraz jest to najważniejsze: od początku dyktował sposób rozmowy, czas i formę kontaktu. Od początku w pewien sposób mnie sobie przywłaszczał, zacieśniał krąg swoich wpływów. To był pierwszy ktoś, przy kim czułam, że swojej uległości chcę wobec tej osoby. Pierwszy ktoś, kto nie dość, że mnie kręcił, że rozmawiało mi się z nim fantastycznie, to jeszcze wyczuwałam stanowczość i pewność postawy.
Nie miałam punktów zapalnych do wojowania. To po protu był ten KTOŚ, kto miał to COŚ zmiksowane z mnóstwem innych rzeczy, które sprawiły, że miałam ochotę klęknąć przed NIM. W dodatku wiem, że gdybym wtedy walczyła dla zasady, to nic by z tego nie wynikło. Skończyłoby się na kilku rozmowach, bo jego takie rzeczy nie interesują. I to też był element tego, że to właśnie Jemu mogłam dać to, co miałam do dania.
Ja mogę przekazać władzę właśnie komuś, z kim nie mam potrzeby wojować, z kimś, kto takiego wojowania w ogóle nie dopuszcza w relacji.

nisza_E - 2014-09-23 15:30:38

Ok, czyli z tego wynika, że mówimy o tym samym tylko trochę innymi słowami.

O to mi właśnie chodziło - to nie tak, że gadaliście sobie ot tak po prostu bez żadnych zależności i nagle stwierdziłaś, że jest fajny i tak, teraz daję Ci przewagę i możesz nade mną dominować; tylko od samego początku gdzieś to między wami funkcjonowało, ale w sposób bardzo, że tak to ujmę, podskórny.

Z tym "dominowaniem" chodziło mi o to, że tak naprawdę to nie jest takie dominowanie w rozumieniu konkretnych działań, np. przysłowiowego już chyba "na kolana suko" lub "a teraz będziesz robić to czy tamto", tylko pewne subtelne zachowania, które nie budzą jako takiego buntu czy poczucia kontrolowania/bycia pod czyjąś władzą, ale równocześnie od samego początku zaznaczają konkretne pozycje konkretnych osób. Więc dla mnie, to nie do końca jest "ofiarowanie władzy" tylko raczej powiedzenie na głos: "ok, zyskałeś władzę nade mną, dotarło to do mnie, możemy przestać owijać w bawełnę" aniżeli "tak, podobasz mi się, to ja Ci pozwolę teraz na co tylko chcesz, bo ja tak zdecydowałam".

alamajka - 2014-09-23 16:58:39

Jakie tam podskórnie? ;) Ja zalogowana na portalu jako uległa, On jako Dominujący, wiec na dzień dobry pozycje są ustawione. Rozmowami trzeba sprawdzić czy w tym konkretnym przypadku to zagra.
O ile te pierwsze rozmowy pomimo ustalonych z góry pozycji były tylko badaniem gruntu, o tyle w pewnym momencie padło konkretne pytanie. I to było pytanie do mnie. To ja miałam podjąć decyzję i odpowiedzieć, czy chcę. Później dwukrotnie padało pytanie o to czy chcę wejść w to głębiej i dać większe pole manewru.
Ostatni raz pytanie pojawiło się przed założeniem obroży. O to czy ją chcę ze wszystkimi konsekwencjami. Od tamtego momentu nie ma pytań.
więc?

nisza_E - 2014-11-18 01:08:37

Chcesz żebym oceniła? Czy klepnęła że rozumujemy podobnie? Czy nie wiem czego konkretnie oczekiwałaś.

Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że jeżeli postrzegać dominację jako przewagę, to ta przewaga pojawia się już na samym początku. Nie pojawia się w momencie w którym ja mówię: "teraz będziesz moim Panem". Może się mylę, ale według mnie, gdyby wyglądało to w ten sposób, że zaczynając rozmowę z potencjalnym dominującym od początku aż do momentu "przekazania władzy" to uległa kontrolowałaby przebieg rozmowy, nadawała jej ton i pokazywała co gdzie i jak będzie się działo, to do "przekazania władzy" nigdy w życiu by nie doszło. Więc z mojego punktu widzenia, piłeczka przez cały czas leży po stronie osoby dominującej.

Tak przynajmniej postrzegam to ja.

www.k750centrum.pun.pl www.noname-ts1.pun.pl www.cyber-shot.pun.pl www.adres5175415.pun.pl www.rodzinkafd.pun.pl