Uległość? Dominacja? To dopiero początek drogi...
Starszy użytkownik
Tylko myślę, że trzeba zacząć od samego tego czym jest sesja. Nie w relacji a co oznacza słowo "sesja". Tak jak napisała Lindsay jest sesja fotograficzna, na studiach ja dopisałam rady miasta czy masażu... czyli określony czas poświęcony danej czynności. I właściwie po przeczytaniu jeszcze raz wszystkich postów zgadzam się z Lin, że ludzie nie potrzebnie adaptują słowo "sesja" do klimatu, ale jeśli już to będę obstawać przy tym, że ogólnie sesja BDSM to czas, w którym osoby wykonują czynności związane z BDSM a skrótu chyba nie muszę rozwijać. Ja jestem za tym aby pozostać przy np. szkoleniu czy tresurze ( chodź to z kolei mi się za bardzo ze zwierzętami, a uzwierzęcenia chcemy uniknąć) . Ale jeśli już miałabym określić czym dla mnie jest sesja to tak jak napisałam. Jest to czas, który Pan poświęca tylko mi, zajmuje się mną w sposób jaki nie robi na co dzień, nie trwa to 5 - 10 min a zdecydowanie dłużej. Czy wg scenariusza? Nie, bo nie lubię wiedzieć co będzie się działo, chyba że to scenariusz wyłącznie w Pana głowie.
Offline
Starszy użytkownik
No nie, ale 30 min? ( droczę się teraz )
Pytanie czy w momencie kiedy Pan każe mi uklęknąć, zasłania mi oczy, wiąże, dotyka to tu to tam, sprowadza do ulubionej pozycji, podsuwa stopy do całowania, obija pośladki, każe coś zrobić.. np. zamknąć drzwi bez wstawania, czy podać jakieś narzędzia bez używania rąk, czy.. wiecie o co chodzi, ... itd... i to trwa powiedzmy godzinę czy dwie to już jest sesja czy jeszcze nie?
Offline
Po 1 to jak zamknąć drzwi bez wstawania ? Telepatycznie kurna ?
No więc właśnie - to jest mój dylemat. Bo dla mnie to typowe, wieczorne bunga-bunga jest. Ale z kolei kiedy np. wstaję rano i przez cały dzień praktycznie nie podnoszę się z kolan, a wieczorem nie czuje żadnej części ciała to nie mam jakoś wątpliwości i nie wiem gdzie ta granica jest. Bo co, 7 godzin to tak, ale 2 to już nie?
Offline
Starszy użytkownik
Bunga bunga bez seksu? Trochę dziwnie I nie wieczorne, bo to środek dnia był
Nie wstając w sensie na kolanach Tak mi się przypomniało jak na samym początku Pan sprawdzał czy potrafię słuchać i wydawał nastepujące polecenia:
klęknij, podejdź do drzwi, zamknij je, wróć.
I w momencie "podejdź do drzwi" miałam dylemat, bo podejdź to dla mnie na stojąco, a tu chodziło o to, żebym nie wstała, bo takiego polecenia nie było, więc na kolanach miałam tam podejść.
Hmm... widzisz ja nie spędzam "całych dni na kolanach", mam wrażenie, że takie codzienne życie nie różni się u Nas od zwykłego związku, a momenty, w których jestem na kolanach, albo w innej pozycji obrazującej uniżenie i uległość sa dla mnie szczególne. Może mi łatwiej, więc oddzielić hmmm mini- sesje od codzienności...
Aj tutaj Pan by się ze mnie śmiał, bo mam mini-sesje, mini-orgazmy, wszystko mini
Offline
Hehe Oj bo Ty myślisz,że żeby było bunga-bunga to od razu musi być akt penetracji To szersze pojęcie jest
Ja też nie zasuwam na kolanach po całych dniach. Ale raz od wielkiego święta zdarzają się takie dni, np. kiedy chodzę po całych dniach nago, związana czy np. gdy nie wolno mi patrzeć Panu w oczy. Poza takimi dniami, to również niewiele się różnimy (poza tym, że gdybym powiedziała "nie" to pewnie bym w dupe dostała ) od pary waniliowej.
Offline
Starszy użytkownik
Ja gdybym powiedziała "nie"... to bym właśnie nie dostała
Offline
Bo kara powinna być adekwatna do winy I dotkliwa
EDIT:
Dyskusja o karach przeniesiona tutaj:
http://www.forumbdsm.pun.pl/kary-psych-fiz-58.html
Offline
Gość
Dla mnie słowo "sesja" nie ma absolutnego znaczenia. Nigdy nie było u nas używane, a ja mogę śmiało powiedzieć, że nigdy sesji nie miałam
Zawsze jak Pan jest w domu, wieczory wyglądaja u nas tak samo. Jak dzieciaki zasną, to ja myk po obrożę i juz dalej robię w sumie tylko to co Pan powie albo na co pozwoli. Zawsze jednak zaczyna się od masażu Pańskich stóp. I tak w sumie dzień w dzień od 21 do 1 w nocy. A jeśli tylko jest możliwość wysyłamy dzieciaki do babci na weekend i wtedy te nasze wieczory zamieniają się w weekendy. I termin sesja jakoś mi tu nie pasuje, może dlatego, że tak już się u nas działo zanim poznaliśmy "terminologię BDSM", u nas to wszystko ma inne określenie: ZABAWA. Może to infantylne trochę, ale jak inaczej nazwać coś, co daje radość?
U nas też nie funkcjonuje określenie "sesja".
Może dlatego, że obojgu nam kojarzy się ze spotkaniem, kiedy nie ma relacji? Kiedy dwoje praktycznie obcych sobie ludzi spotyka się tylko po to, żeby "praktykować" klimat. Albo nie łączy ich nic oprócz tych spotkań (nawet latami). Bo gdzie u nas wydzielić, kiedy to jest sesja, a kiedy nie jest? Bo idziemy przez miasto, a ja w obroży, to to jest sesja? Albo jesteśmy w domu (wynajęliśmy mieszkanie, bo w sumie wychodzi taniej już niż hotele) i On siedzi w fotelu, ja klęczę obok i rozmawiamy o pierdołach, to co to wtedy jest? Gdzie niby miałaby przebiegać granica "randki", bycia ze sobą, spędzania razem czasu, a sesji?
Offline
Kwantowanie emocji na "sesje" nigdy do mnie nie przemawiało. Bo co to tak naprawdę znaczy? Jest sesja jest dominacja/uległość, sesja się kończy dominacja/uległość się wyłącza? Owszem, w czasie spotkania są one znacznie bardziej intensywne i namacalne, ale tak naprawdę przeplatają się z zżyciem cały czas. Pulsują pod skórą, wplatają się w słowa, skojarzenia, zachowanie, dobór ubioru czy dodatków.
"Sesje" przypominają mi amerykańskie serie podręczników dla hobbystów nastawionych na szybki sukces, choćby "Jazda konna w jeden weekend" czy "Szydełkowanie w jeden weekend".
Offline
Myślę, że tutaj pytanie jest zasadne wyłącznie w przypadku długotrwałych relacji opartych na czymś więcej niż tylko na seksie. Bo sesją dla nich jest każde spotkanie na którym nie ma nic innego oprócz klimatu. Mówiąc brzydko i w dużym uproszczeniu: przychodzą, wyskakują z ciuszków, bunga-bunga i do domu.
To tak nawiązując do postu Havoca.
U nas w sumie słowo jako takie również nie funkcjonuje już na dzień dzisiejszy, chociaż nadal jestem skłonna rozdzielać pewne "zachowania". Zupełnie inaczej odczuwam i odbieram dominację przejawiającą się w codziennym życiu a inaczej skondensowaną dawkę zamkniętą w konkretnych "ramkach". Może to właśnie chodzi o ten "stan umysłu"?
Offline
Odpycha mnie całkowicie słowo " sesja" jest obdarta z uczuć i emocji . Dla mnie , może dlatego że takiej prawdziwej sesji to chyba nie przeżyłam. Dla mnie to zawsze są spotkania, sesja kojarzy mi się z planem zdjęciowym, przybieraniem poz, pozoranctwem właśnie.... ale to tylko moje skojarzenia. Taka nienaturalność.
Spotkanie to spotkanie.... czy trwa godzinę czy dwa dni. Bo się zachciało wspólnego wypadu na weekend.
Ważne że jestem to ja i On
Offline
Nowy użytkownik
no własnie to coś więcej niż zwykły sex...
Offline
malenstwo - zupełnie się zgadzam, u mnie też zawsze była i będzie to zabawa, nawet nie wiem czy mogła bym bawić się z partnerem który podchodzi do tego, w moim odczuciu, z takim wielkim nadęciem i teatralnością czyli dziś mamy "SESJE"
Z tym że sesja w rozumieniu praktycznym nie może trwać 5-10 minut akurat się nie zgodzę Oczywiście to moja osobista opinia, możliwe że wynika z osobistego traktowania zabaw takich a nie innych, ale bywa też i tak że idziemy gdzieś na przykład ze znajomymi, i gdzieś w przerwie okazuje się że właśnie na te 5-10 minut możemy być nagle sami i z ręką na sercu mogę oświadczyć że czasem te krótkie chwile są wykorzystywane tak maksymalnie, własnie ze względu na ograniczenie czasowe, iż wspominam je jeszcze długooooo, długo, dlatego że przeżycia emocjonalne pod taką presją wydają mi się nieco "skoncentrowane".
Offline
Samo słowo jest jakieś takie suche, nie oddaje atmosfery rzeczy, które podczas niej zachodzą.
Dla mnie to przede wszystkim czas, w którym nikt nie ma prawa mi przeszkodzić, sprawy dnia codziennego spychane są na dalszy plan. Nie uważam też, że uległa poza sesją wyłącza uległość, a na sesji włącza. Sytuacja powinna potęgować doznania i pozwalać się na nich skupić. Sztuczne odgrywanie ról nigdy się nie sprawdzi, ale głównie dlatego, że role to nie my. To ma być czas jak w parku rozrywki, ostre przejażdżki pozbawiające tchu, na które czeka np. cały rok. i myślisz jak to będzie jak już wsiądziesz w wagonik, z którego nie będzie ucieczki, aż przejażdżka nie dobiegnie końca. (kto nie był w życiu na rollercoasterze, polecam!)
To parę godzin/dni szaleństwa, gdzie spełniasz swoje fantazje z partnerem. Taki "urlop".
Niestety gdy czytam na różnych forach o sesji to zwykle odnosi się to do przygodnego seksu z elementami BDSM lub wizytą w średniowiecznej izbie tortur. Jakby mi ktoś wszedł do pokoju, oznajmił, że od teraz trwa sesja i mam go pobić czy coś, to raczej nie skakałabym z radości. Takie rzeczy obdarte są z intymności, kontaktu i wymiany poglądów. Bordello bum-bum w skali mikro.
Offline